Jak zapowiadałem kilka tygodni temu Apple otworzyło Mac AppStore, czyli sklep dla programów dla Mac. Po sieci rozeszło się szumnie jaki to wspaniały wynalazek Steve Jobs znowu wymyślił i jabłuszkultowcy :) zaczęli od razu w nim kupować.

Jednak ja mam trochę odmienną opinię na temat tego programu. Po pierwsze, ze strony programisty, jest bardzo drogi, bo musimy oddać Apple 30% ceny programu (ale to moja dygresja, jako programisty). Jako użytkownik zaś też widzę pewne mankamenty programu:
Przede wszystkim, nie idzie dodać programu, który już prędzej kupiliśmy i za niego zapłaciliśmy. W takim przypadku AppStore rozpoznaje, że jest zainstalowany i nie pozwoli go nam zainstalować ponownie, jednak nie możemy korzystać z takich dogodności programu jak automatyczne aktualizowanie.
Po drugie program nie działa za proxy, w pracy mamy sieć wewnętrzną chronioną i dostęp do internetu jest przez proxy. Jednak App Store nie potrafi się w takiej sytuacji połączyć. Trochę porażka, ponieważ aplikacja jest CZĘŚCIĄ SYSTEMU – instaluje się ją poprzez aktualizacje systemowe a nie oddzielnym instalatorem – więc integracja powinna być. A nie ma.

Dla tych zaś co zachwycają się wspaniałym NOWYM pomysłem centralnego repozytorium aplikacji, gdzie mamy jeden program do instalowania wszystkiego i jaki to Steve Jobs jest wspaniały wymyślając coś takiego, mam nowinkę. W Linux’ie coś takiego funkcjonuje od kilku dobrych lat. Aplikacja nazywa się APT i ma kilka nakładek (aptitude, Synaptic), więc nie ma co się tak zachwycać.

– Nie podoba mi się App Store i nie mogę tego wyrzucić z systemu
Steve Jobs: – Nie możesz wyrzucić i co mi Pan zrobisz?

(Parafrazując: ten fragment filmu)
.